niedziela, 17 czerwca 2012

21. Młoda w natarciu


Ja tam nie bardzo wiem, po kim Natka odziedziczyła bezczelność, tudzież zdolność błyskawicznej ciętej riposty, ewentualnie całego szeregu innych popisowych zachowań. Czasami jak coś powie, to człowieka zatyka, a w ogólnym rozrachunku to zazwyczaj nie wiadomo, czy gniewać się, śmiać się, czy też w tyłek strzelić. Przeważnie kończy się na śmiechu i zapisaniu jej wypowiedzi „ku pamięci”.

Zasypiamy razem w łóżeczku, Młoda wybitnie tego wieczoru marudna, gadatliwa, wulkanik energii, wiercipięta. Uspokajam raz, drugi, trzeci – wszelkie uwagi za nic sobie ma, olewa mnie demonstracyjnie. Po czwartej uwadze typu „Natalka, przestań się wiercić i idź spać” odwraca się w moją stronę, uśmiecha czarująco i szeptem mówi:
- No dobzeeee.... - po czym znów pokazuje mi plecy i zaczyna zabaweczką jeździć po oparciu łóżka wydając przy tym jakieś swoje „brum-brumy”. Tego już nawet moja ojcowska cierpliwość i łagodność w stosunku do córki nie zdzierżyła i wyrwało mi się dość ostro:
- Nati! W tej chwili proszę się uspokoić i spać, bo w dupę wleję!
A to diablę weneckie w ułamku sekundy odwraca się na plecy, ręce podkłada pod tyłek, główkę przekręca w moją stronę, oczy wlepia we mnie i bezczelnie oznajmia:
- Dupa zamknięta!!!
I co poradzić???

Nadszedł czas, gdy stwierdziliśmy, że jedno i drugie dziecko jest już na tyle dojrzałe (Nati w międzyczasie wszak dwa lata skończyła), by mogły zasypiać wyłącznie w swoim towarzystwie. W końcu miejsca na ich łóżku wspólnym niewiele, po co się kisić z nimi. Równie dobrze mogą zasypiać sami, gadając ile chcą, by po pewnym czasie paść ze zmęczenia lub braku innych perspektyw. I o ile z Danielem najmniejszego problemu w tej kwestii nie było, wielokrotnie już przecież sam zasypiał i obecności rodzica nie wymagał, o tyle Tuśka żywo zaprotestowała.
- Do mamy cieeeeeem! - rozdarła się przeraźliwie Młoda, demonstrując wyraz skrzywdzonej i porzuconej przez wszystkich biduli. - Mamy cieeeeem!
- Nie ma! Nie ma i już! Od dzisiaj śpisz sama i koniec! Jesteś dużą dziewczynką i najwyższa na to pora!
Oczywiście jedyną reakcją było wycie niczym syreny mgłowej średniej wielkości tankowca, ale mocno niewzruszenie (w końcu chodziło o likwidację co najmniej godziny straty czasu przeznaczonego na usypianie Tuśki) wyszedłem z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Nie jest łatwo siedzieć i słuchać jak się dziecko w pokoju obok wyżala, płacze i ogólnie prezentuje światu swoją krzywdę, ale lepiej wszak przemęczyć się dzień lub dwa takich awanturek, jeśli w perspektywie jest błogi spokój wieczorami na resztę dni, niż ustąpić pod wpływem chwilowej słabości.
Daniel, dzielnie stanąwszy na pozycji opiekuńczego starszego brata, zagadywał Młodą, nakazywał jej wracać do łóżka, opowiadał, jacy to rodzice będą z niej dumni, jak będzie sama spała – generalnie zachowywał się wspaniale!
Natalka jednak za nic miała jego starania. W pewnym momencie podeszła pod drzwi i zaczęła żałosnym głosikiem zawodzić:
- Mamusiuuuuuu! Tatusiuuuu! Mamusiuuuuuu! Tatusiuuuuuuu!
I po chwili, gdy nie doczekała się żadnej reakcji, dało się słyszeć pełne rezygnacji i żalu stwierdzenie:
- Może mnie ktoś usłyszy...?
Padłem...
...ale drzwi nie otworzyłem.

I generalnie walka została wygrana, albowiem przestała istnieć już wieczorna procedura usypiania. Dzieciaki przyzwyczaiły się do własnego towarzystwa i chociaż Natka od czasu do czasu próbuje wymusić, by się przy niej położyć, to jednak napotyka na zdecydowaną odmowę i koniec końców kapituluje!

Długie kotłowanie się przed snem dzieciaków skutkuje jednak czasami problematycznym wstawaniem rano. I właśnie podczas jednego z poranków Tuśka miała wybitnie humorek na „nie”. Nic jej się nie podobało, na wszystko kręciła nosem, non-stop płacz, marudzenie, niemalże histerie. W końcu, w samochodzie – pełen urażonej godności foch przez całą drogę do przedszkola.
Dojeżdżamy na miejsce, wyciągam ją z samochodu, niosę do drzwi przedszkola, dzwonimy, otwiera nam akurat przebywający na parterze pan. Przebieramy się przy szafce, Młoda łaskawie na to pozwala, aczkolwiek słowem się nie odezwie, a usteczka zacięte w wąską, niezadowoloną linię.
Nagle zza drzwi wychodzi pani Monika, dodajmy, że ulubiona pani Natalki, i jak zawsze wesoło wita nas:
- Dzień dobry!
- Dzień dobry – odpowiadam, jak każdy kulturalny człowiek.
A Tuśka patrzy wilkiem na panią Monikę, wydyma usta i burczy żałosnym głosikiem pod nosem:
- Nie... nie dobry...
I już! O!

P.S. Przepraszamy za długą nieobecność, ale tak jakoś wyszło z przyczyn niezależnych.