środa, 29 lutego 2012

10. Dentystyczne perypetie

Tak się zdarzyło, że niedawno częstym gościem w klinice dentystycznej byłem, a nierzadko jeździłem tam w towarzystwie dzieciaków. Wiadomo, poczekalnia, ludzie, dzieci moje pełne energii, chęci do zabawy i dialogu z całkowicie przypadkowymi osobami... różnie się dziać może. W międzyczasie Daniel pozazdrościł mi wizyt i bez większych oporów zgodził się na przegląd ząbków.
- Będę mieć malowane ząbki! - oświadczył mi z dumą po pierwszej wizycie. I faktycznie umówiony został na kolejne dni celem zabezpieczania zębów przed próchnicą.
Byliśmy tam z również z Natalką, która wszystkiego musiała dotknąć.
- Tata! Kęci! Obać! - darła się do mnie, kręcąc z całych sił stojakiem na ulotki i przykładowe szczoteczki do zębów. - Kęci! Kęci!
I tak w kółko Macieju – przez kilkanaście minut mini-karuzela była najlepszą zabawką. Gdy jednak Daniel poszedł na fotel, ona zajęła się czymś zupełnie innym. Wgramoliła mi się na kolana, przechyliła przez ramię i zaczęła paluszkiem wskazywać dziurki z ozdobnej deseczce przy oknie.
- Łan... tu... fłiii... foj... fajf... siks... sewen... - zaczęła odliczać od jednego do dziesięciu przesuwając paluszkiem z lewej do prawej.
- Ile ona ma? - kobiecie siedzącej obok szczęka opadła do samej ziemi.
- Rok i siedem miesięcy – poinformowałem uprzejmie.
- Aaaa – pani pokiwała głową z udanym zrozumieniem. - To pewnie nie wie nawet co mówi...
- Jak to nie? Natalka, a teraz policz od jeden, dobrze?
- Jeden, da, cziii, czeji, pięć, sieś, siedem... - Natalka pokazała, że i w rodzimym języku kolejne cyferki zna bardzo dobrze...
Pani nie znalazła już na to słów, a reszta czekających pacjentów tylko się uśmiechała pod nosem.
- Tato, tato! - Daniel wyleciał z gabinetu. - A ja miałem malowane ząbki! I pani mi namalowała tam słonia, wiesz? Chcesz zobaczyć?
Oczywiście trzeba było poudawać, że się tego słonia widzi.
- A ja? A mi? - zaczęła się dopominać Natalka.
Dopytywała się tak przy każdej kolejnej wizycie. W końcu, wraz z ostatnim malowaniem u Daniela, ją też umówiliśmy na przegląd. Zasiadła dumna w fotelu.
- Góję! Fanie! - skomentowała pneumatykę fotelika. Popatrzyła z zachwytem na powiększenie swoich ząbków na ekranie i po chwili wyszła puchnąć z dumy, trzymając w ręku stosik rysunków do kolorowania.
- Ziobki lićne mam! - pochwaliła się natychmiast.
Przynajmniej moje dzieci nie będą mieć awersji do dentysty...

poniedziałek, 20 lutego 2012

9. Kosmetyczka i filozof


Zdarzyło mi się podczas weekendu na kilka godzin pozostać w domu samemu z dzieciakami. Na szczęście oboje są już w takim wieku, że latać za nimi nie trzeba, pilnować też nie aż tak intensywnie, więc po zaspokojeniu pewnych podstawowych potrzeb – zbudowanie domku z koców, pudełek, tablicy i krzeseł, wysypanie chrupek kukurydzianych do miski w ramach przekąski i przygotowanie butli z kompotem malinowym – mogłem sobie spokojnie zasiąść w fotelu. Zajmując się swoimi sprawami wystarczyło, żebym od czasu do czasu czujnym okiem obserwatora omiatał przestrzeń wokół siebie, nie stwierdzając żadnych większych anomalii.
Do momentu, aż Natalka przechodząc koło mnie w poszukiwaniu kolejnej zabawki, nie zwróciła mojej baczniejszej uwagi. Złapawszy dzwońca pod ramiona, przyjrzałem się dokładnie jej włoskom na skroni...
- Gdzieś ty się tak urządziła? - mruknąłem, próbując odgarnąć lepkie, przyschnięte już nieco pasemka włosów. - Sok? Cukierek? Czy jeszcze coś innego? No, nieważne, chodź, idziemy myć włoski.
- Woski! Dziemy! Myć! - zagulgała radośnie Młoda i pierwsza pogoniła w kierunku łazienki. Tam po krótkiej chwili ochlapywania bocznej części głowy wodą, jako tako doprowadziliśmy włosy do porządku i energicznie wytarłszy ręcznikiem – wróciliśmy do pokoju.
Pobyt w łazience, choćby krótki, jak wiadomo z niepisanych praw absurdalnego życia, wzmaga odczuwanie potrzeb fizjologicznych. Tak i ja „przyciśnięty” szumem spływającej wody do mycia i pobytem w tym pomieszczeniu, poczułem potrzebę udania się tam na chwilę. Przykazałem więc Danielowi uważnie pilnować siostry i wyszedłem.
Nie było mnie góra pięć minut. Po powrocie do pokoju ujrzałem radosną mordkę najmłodszej latorośli, lecącą w moim kierunku.
- Woski! Myłam! Ja! - gromko obwieściła mi puchnąca z dumy Natalka.
- Tak, umyliśmy wcześniej włoski – potwierdziłem.
- Nie! Nie! Woski! Myłam! Ja! Tejaś! - powtórzyła z uporem i poklepała się po główce.
Dopiero wtedy zauważyłem, że po czuprynie spływa jakaś bliżej nieokreślona pianka. Dotknąłem – lepiło się jak cholera. Ale konsystencji nie rozpoznałem... Ani tym bardziej zapachu. Mocno dziwny był.
- Czym te włoski myłaś? - zapytałem bezwiednie, próbując pozbyć się mazi z palców.
- Upą! - dumnie miauknęła Natalina.
- Upą... upą... - odrzuciłem pierwsze nasuwające się skojarzenie i przywołałem drugie, po czym wywiad przeniosłem na syna: - Daniel! Jaką to zupą ona sobie włosy umyła???
- Tata, wiesz... - Młody wygramolił się zza zwału pudełek otulonych kocami. - Natalka wlała kompot do miski z chrupkami i wymieszała. Zrobiła zupę...
I tym sposobem nałożyła sobie na włosy odżywkę kukurydziano-malinową...
Kosmetyczka, kurczę...

A parę dni później chyba jakoś chciała sobie u ojca zaplusować, bo trzykrotnie na pytanie „Natka, kto jest śliczny?” odpowiadała niezmiennie i z pełnym przekonaniem:
- Tatuś!!!
Oczywiście zazdrość to wzbudzało i Mama w pewnym momencie zaczęła podpowiadać:
- Mama, powiedz, że mama! - rozlegał się teatralny szept.
- Mamo, jak chcesz być śliczna – wtrącił się w sytuację mój słynący z niebanalnego wyczucia sytuacji i taktu syn – to musisz mieć kolczyki w uszach!
- Jak to?
- Bo jesteś dziewczyną, a dziewczyny, jak chcą ładnie wyglądać, to muszą mieć kolczyki w uszach – cierpliwie powtórzył Daniel.
- Ale dlaczego?
A Daniel, trzymając rączki skrzyżowane na piersi, patrząc przed siebie, nonszalancko wypala:
- Bo taki jest świat!!!
Filozof, kurczę...

sobota, 18 lutego 2012

8. Szósty zmysł???


Poranne zabieganie, oczywiście pośpiech jak diabli, bo wstało się ciut późno, a tu i umyć się trzeba i dzieciaki ubrać, Daniela do przedszkola wyszykować, człowiek lata półprzytomny. Oczywiście podstawowa rzecz kawa. Włączam ekspres, wrzucam kapsułkę - espresso Cortado na nogi powinno postawić. Cukier jest? Jest! Ale łyżeczki żadnej nie ma. Dobra, lecę do kuchni,a dzieciaki zostawiam na fotelu, grzecznie popijające mleko poranne, przegryzane lekkim śniadankiem.
Wracam spokojnie, robię kawę, może się wreszcie dobudzę. Filiżanka szybko napełnia się po brzegi. Zdejmuję ją i wyciągam rękę po cukiernicę.
- Daniuś! Znowu widzę twoje paluszki w cukrze! Podbierałeś???
- Tato, to już dawno było... - odpowiada mi, przełykając mleko.
Już, już miałem sobie posłodzić kawę. I w tym momencie coś mnie tknęło. Przeczucie? Szósty zmysł? Instynkt samozachowawczy? Zazwyczaj tego nie robię, ale dzisiaj, wyjątkowo, spróbowałem tego, co w cukiernicy się znajdowało.
- Eeeej! - wydarłem japę, krzywiąc się niemiłosiernie. - Wsypałeś sól do cukru???
A ten chodzący słodki diabełek zrobił niewinną minkę i uśmiechając się szeroko wyseplenił:
- To pses psypadek...!

7. Retrospekcja (3) – Trzeba umieć sobie radzić


Daniel tak jakoś w parę miesięcy po narodzinach Natalki przez chwiejność emocjonalną jakąś przechodził. Nigdy nie było wiadomo, w jakim nastroju będzie za minutę. Czy się roześmieje jak szalony, czy też wpadnie w totalną wręcz histerię z powodu sobie tylko znanego. Chodząca 15-kilowa bombka zegarowa. W jednej chwili człowiek kocha go całym sercem za wrodzoną i naturalną słodycz, w drugiej – najchętniej by go udusił, maksymalnie wkurzony...
I na przykład siedzę sobie spokojnie pracując w pokoju, Daniel gdzieś za mną bawi się. To zabawką trzaśnie o podłogę, to pośpiewa do siebie samodzielnie dobierając słowa pod improwizowaną melodię, to znów przeleci tupiąc jak mały słonik przez całą długość pokoju. Nagle czuję pukanie malutkiej rączki w krzesło...
- Mam coś! - radośnie oznajmia Daniel zza moich pleców.
Odwracam się i spoglądam na niego....
...a obok mojego krzesła stoi sobie Danielowe pudło na zabawki, takie duże, na kółkach, w środku zaś – niekoniecznie grzecznie, spoczywa Natalka.
- Przyda ci się! Proszę! Małe dziecko!!! - uśmiecha się niewinnie Młody.
...i można się rozpłynąć...
Innym razem z kolei goni się go do spania.
- Daniel! Przebieraj się! - pada polecenie.
- Nie ma dla mnie zecy!!! - krzyczy progenitura, udając, że rozgląda się wokoło, choć dobrze wie, że piżamka leży na fotelu.
Po czym zaczyna się namawianie, żeby sam się przebrał, on w ramach złośliwości i przekomarzania się – a to język pokaże, a to prychnie, a to minkę „fochową” strzeli i tak w kółko. Prosić można po kilka razy. „Za chilkę!!!” - odpowiada raz po raz. Gdy jednak człowiek w zniecierpliwieniu wstanie do niego, chcąc go samemu przebrać, żeby nie marnować czasu...
- Ja saaaaaaam chcęęęęę! - i już zaczyna się wycie... i to takie od którego szyby zaczynają w oknach dźwięczeć, a szklanki stojące w szafce niemal się zarysowują. I wówczas łaskawie się ubiera, pociągając nosem i teatralnie pochlipując, całemu światu okazując swoją wielką krzywdę i niezrozumienie dla jego intencji.
A potem, ubrawszy się w tę swoją piżamkę, naciągnąwszy skarpetki, staje dumnie na kanapie i pyta słodkim głosikiem:
- Ładnie wyglądam???
...i weź wypomnij mu potem te histerie...
Pojawiały się też pierwsze świadome kłamstwa, choć bazują one raczej na chęci przekomarzania się niż na świadomym zatajaniu prawdy...
Daniel bawił się zabawkami, szukał czegoś w pudle i nagle słyszę takie ciche...
- Kurcze mać...!
- Daniel! - reaguję. - Coś ty powiedział?
- Nic nie mówiłem – Młody patrzy na mnie wzrokiem urażonej niewinności.
- Ale przecież słyszałem – upieram się.
- Nic nie słyszałeś – oświadcza butnie Daniel i spokojnie wraca do szperania w pudle...
...i dziwić się potem różnym znalezionym w internecie hasłom pokroju „Kochać czy zabić?”...

6. Płaskie zwierzę, zapamiętaj sobie!


* * *
Siedzimy sobie w pokoju, Nati biega i tłucze głową w co popadnie, a to w nas, a to w kanapę, coś jej tak do łepetynki strzeliło, że będzie tak robić i nie daje sobie przetłumaczyć. Daniel z zapałem montuje klocki magnetyczne (takie patyczki i kulki), co to je od brata ciotecznego wysępił jakiś czas temu. Przynajmniej ma dzieciak zabawę kreatywną. No i w pewnym momencie z dumą prezentując zestaw klocków na podłodze wypala:
- Tato! Tato! Zgadnij co to?
- Nie mam pojęcia synku – odpowiadam patrząc na złączone jeden za drugim w długi ciąg klocki.
- Wąs!!! - mówi Młody z dumą.
- Wąs??? - i choć wiem, o co chodzi, to stwierdzam, że się podroczę co nieco. - Taki wąs jak ja mam, gdy się nie ogolę?
- Nie!!! To wąs!!!
- Ale to wąsów nie przypomina – śmieję się na całego. - Wąsa ma się pod nosem...
- Nie wąs, nie wąs!!! - irytuje się Daniel i zrezygnowany zwraca się do mamy:
- Mamooooo! Jak się nazywa takie płaskie zwierzę???
Padłem...

* * *
Przy myciu wieczornym, chciałem zażartować i nalawszy mu już wody do kubeczka, żeby mógł zęby wypłukać po umyciu, mówię do niego:
- Woda nalana, jaśnie panie!
- Ej! - oburzył się Junior. - Masz tak do mnie nie mówić.
- Dobrze, dobrze, przepraszam! - wycofuję się.
- No! - patrzy na mnie groźnie. - Na zawsze sobie to zapamiętaj!
A wieczorem, gdy kładłem go do łóżka, przytulił się mocno ze swoim standardowym pytaniem:
- Tato, kochasz mnie?
- Oczywiście, że cię kocham, synu!
- Ja ciebie też – odpowiada z całą powagą. - Najmocniej na świecie!
To też na zawsze sobie zapamiętam...

5. Przedszkolak sobie radzi


Daniel, odkąd poszedł do przedszkola, przyjmuje generalnie postawę „fajnie było, ale nie chce mi się o tym gadać”. Taka jest jego odpowiedź na większość pytań typu: „jak było w przedszkolu”. I żadne starania nie pomogą, jak nie chce mu się o tym gadać, to nic się z niego nie wyciągnie. Ale od czasu do czasu opowie coś sam z siebie, stąd wiemy, że zajęcia dodatkowe mu się podobają, że obiady mu smakują, że sypia trochę po obiedzie itd. itp. Od jakiegoś czasu natomiast w jego półsłówkach na temat przedszkola pierwsze skrzypce gra niejaka Monika. Jak się dowiedzieliśmy, metodą żmudnego i wielodniowego wypytywania, Monika jest koleżanką z tej samej grupy, z którą Młody się bawi i z którą często rozmawia. I tyle, żadnych szczegółów więcej. Ale Monika jest najważniejsza i koniec.
I pewnego popołudnia syn do mnie podchodzi i z dumą mówi:
- A wiesz, jak się Tosia nazywa? Tosia Gójecka!
- Tosia, Tosia... - kręcę głową. - Jaka Tosia?
- No Tosia i już – jakby ta odpowiedź wszystko załatwiała.
- Koleżanka z przedszkola, tak? - pytam domyślnie.
- Nieeee! No co ty? - dziwi się ostentacyjnie syn. - Koleżanka z przedszkola to Monika, a Tosia to po prostu dzieciak z tej samej grupy!
Ot i wyjaśnienie...
A z samą Moniką wiąże się też kolejna historia. Odprowadzam Daniela do przedszkola. Nie dość, że późno i wiem, że nie zdążę już punktualnie do pracy, to jeszcze zimno jak cholera. No, ale dzielnie kroczymy przez uliczki i w końcu lądujemy w przedszkolnej szatni. Młody przebiera się w ciuchy nieco lżejsze, bo w przedszkolu naprawdę bardzo ciepło, a w pewnym momencie pochyla się do mnie i konspiracyjnie na ucho szepcze:
- Zobacz, tam z tyłu... to Monika!!!
Monika, jak wiadomo z definicji powyżej, to koleżanka z przedszkola. Pierwsza znana nam z imienia w opowieściach Daniela i główna bohaterka jego relacji z przedszkola, jeśli już takie się zdarzą. Oglądam się więc z ciekawością za siebie i widzę fajną, blond dziewczynkę, elegancko ubraną, w asyście mamy. Jedno do drugiego się uśmiecha, choć słowa nie powiedzą, kiwają sobie głowami, lekko mrużą oczy. Uśmiechy takie dwuznaczne raczej. Widoczne pełne porozumienie...
Cóż... Mój syn zawsze „czaruś” był i jak widać, doskonale sobie z tym radzi. Kto wie, może niedługo usłyszymy o „nazeconej”???

4. Retrospekcja (2) – Obrazki z życia rodzeństwa


* * *
Syn mój potrafi opiekować się siostrą... Chyba. To znaczy – bardzo chce. I próbuje ją uspokajać, i buja na foteliku, i zagaduje do niej. Chce uczestniczyć przy przewijaniu, pomaga. Są dni, gdy jest złotym dzieckiem (choć wkurzyć też nieźle potrafi, i nawet nie musi się zbytnio starać, ale to materiał na inną opowieść!). Dodatkowo robi wszystko, żeby Natalka się do niego uśmiechnęła i często życzy sobie, żeby siostrzyczka na kolanach mu siedziała. I gdy pozostawiliśmy Młodą leżącą na kanapie, a Daniel oglądał bajkę, w pewnym momencie spojrzał na siostrę...
- Pielucha! Pielucha! - zaczął krzyczeć w pewnej chwili, rzucając się w stronę Natalki.
Wziął do ręki pieluchę, otarł jej buzię, po czym ze spokojem wyjaśnił:
- Opluła się...

* * *
Daniel bardzo ładnie zajmuje się Natalką. I pobawi się z nią ładnie, i przytuli, pocałuje, pogłaszcze. Dzielnie asystuje i pomaga przy zmianach pieluszki, o dzióbku na dobranoc pamięta jak mało o czym, generalnie – brat do rany przyłóż! Z dumą tylko wypada patrzeć, jak ten dwu- i półletni brzdąc zajmuje się siostrą.
Jednak każda cierpliwość kiedyś się kończy, a co dopiero u takiego malucha. Któregoś więc razu, gdy żaden ze sposobów na zagadanie Natalki nie poskutkował i ta dalej marudziła, kwękała i ogólnie czyniła hałas, Daniel nie zdzierżył:
- Spokój! - krzyknął. - Bo w dupę dam!!!

* * *
- Uuuuuuuuuuuuu! - wieczorne wycie Daniela rozlega się na całym piętrze. Podbiegam jak oparzony do dzieciaka, który parę minut temu grzecznie powiedział mi „dobranoc” i z uśmiechem położył się spać.
- Co się stało, synku? - pytam autentycznie przerażony.
- Natalce dzióbka nie dałeeeeem! - łzy jak grochy spływają po twarzy i widzę, że ze spania nici.
- Spokojnie, kochanie, Natalka spała, dlatego nie dałeś. Ale teraz nie śpi i możesz ją pocałować na dobranoc, a potem grzecznie spać, dobrze?
- Dobrze... - ociera łzy i wędruje do siostrzyczki. Wdrapuje się na łóżko, mocno przytulając cmoka w policzek, mówi „dobranoc”. Po czym ładuje się pod kocyk w swoim łóżeczku i z uśmiechem zamyka oczy.
- Chyba jednak kochasz swoją siostrzyczkę – stwierdzam cicho.
- Taaaaak – dobiega zaspane potwierdzenie i Młody już śpi.
Miłość braterska szybko jednak wietrzeje, bo już na drugi dzień, Daniel zapytany:
- Kochasz Natalkę?
Odpowiada:
- Nie! Bo mnie casami pseraza!

3. Młoda przebojowa


Usypiam Natalkę. Światło zgaszone, względnie ciemno, tylko podgrzewacz z kominka z olejkiem eterycznym lekko rozjaśnia mrok. Melisa – a jak! Z nadzieją, że wpłynie uspokajająco na dzieciaki. Ale nawet w tym mroku dostrzegam, że Młoda otwarte oczy trzyma uparcie i choć leży cicho, to wpatruje się we mnie.
Nagle w ciszę wkrada się jej szept:
- Daniej pi???
- Tak, Daniel śpi – potwierdzam.
- Koki pią???
- Tak, kotki śpią. Śpij i ty!
- Mama pi?
- Mama też śpi – kłamię jak najęty, ale nie powiem, że mama nie śpi, bo wtedy będzie „oć!” i nici ze spania.
- Tata pi???
- Nie, tata nie śpi, bo mu Młoda marudzi i spać nie chce.
- Daniej pi?
- Tak.
- Koki pią?
- Tak! Śpij....
...i tak przez pół godziny... Aż w końcu padła w pół słowa i zasnęła...
A wczoraj, gdy przyszło mi z nimi samotnie siedzieć wieczorem, rozgorzała kłótnia o fotelik bujany.
Nati nawrzucała sobie do niewielkiego fotelika, z którego prawie już wyrosła, długopisów, kredek i zaczęła je „bujać” w tę i z powrotem, bo taką funkcję fotelik posiada. Bawiła się w najlepsze, gdy nagle Daniel stwierdził, że jemu też się ta zabawa podoba. I w chwili, gdy szła po kolejną kredkę czy długopis, by dorzucić do puli, on zajął jej miejsce i zaczął bujać fotelik.
- Ja! Ja! Ja! - rozdarła się Natalka, widząc, co się dzieje.
- Zaraz, jak się skończy huśtać – ze stoickim spokojem mówi mój syn.
- Nieeee! Jaaaaa! - i próbuje przecisnąć się obok brata do fotelika.
- Jak skończy się huśtać – powtarza Danio, bujając fotelik na nowo.
W tym momencie cierpliwość Natalii się wyczerpała. Wyciągnęła rączki przed siebie, lekko popchnęła brata do tyłu i jak nie strzeli go z czółka w klatę. Ten, zszokowany, klapnął na podłogę, spojrzał na siostrę spode łba i po angielsku wycofał się na fotel, gdzie z obrażoną miną usiadł do oglądania bajki i pogryzania ananasa. A jego siostra z zadowoleniem wróciła do bujania w tę i z powrotem długopisów i kredek w foteliku.
Zaczyna się...

2. Retrospekcja (1) – Zołza horyzontalna


Niby niepełne trzy miesiące. Tak malutko. A jednak swoje humory miała i nawet rządzić próbowała. Wiadomo, że o Natalce mowa! Rosła, rosła i rozumu nabierała. Rękę dam sobie uciąć, że wiele rzeczy celowo robiła. I z premedytacją. Ktoś mógłby popatrzeć na mnie z miną pełną niedowierzania i ironicznie popukać się w czoło z pytaniem: „takie małe dziecko?”. A ja tam swoje wiem!!!
Jak bowiem wytłumaczyć inaczej niż świadomą manipulacją rozmaite zachowania tej małej sprytnej „małpki”? Najedzona, przewinięta, teoretycznie zadowolona i wszystkie potrzeby spełnione, posadzona więc na bujaku, celem relaksacji...
- Eeeee! - słyszę po dwóch minutach. Spoglądam, a Mała macha nóżkami i rączkami niczym mały wiatraczek i patrzy się prosto na mnie. - Eeeeee! - powtarza, łapiąc mój wzrok.
- Co jest, Młoda? - pytam z zainteresowaniem pochylając się nad nią. - Coś nie pasuje?
- Heeeeee! - na twarz wypełza banan od ucha do ucha i jęzorek wywala się do połowy.
- Zainteresowania potrzebujesz? – pytam retorycznie i przez parę minut zagaduję ją, podczas gdy jej uśmiech z buźki nie schodzi i radosne „eee!” rozlega się dookoła.
W międzyczasie jednak Daniel coś chce, coś mi pokazuje, o czymś opowiada, w rezultacie więc odrywam wzrok od córki...
- Łeeeeee! - słyszę płaczliwe jęki po kilku minutach.
No, oczywiście. Wzrok odwrócony, brak zainteresowania, więc trzeba się awanturować, prawda? Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że ponowne zagadywanie pomoże. Akurat! A trzeba wymyślić karę dla ojca, który wzrok odwrócił. Obecnie udobruchać może jedynie wzięcie na ręce, przytulenie i delikatne kołysanie lub chodzenie wokół. Wtedy Młoda wyhamowuje i albo ogląda świat szeroko otwartymi ślepkami, albo próbuje przysypiać.
Spróbuj jednak, człowieku, przysiąść choćby na chwilę, bo to nogi lub plecy mogą rozboleć, ewentualnie ręka zdrętwieć od podtrzymywania wypiętego tyłeczka (swoja drogą w niesamowitych pozach Nati potrafi przysypiać) – od razu pojawia się niezadowolone kręcenie główką, rycie nosem w pierś i okrzyki protestu. I prostuj się znowu do pionu, kołysz, chodź...
No dobra... śpi... Nawet dość równomiernie oddycha. Nienaturalnie wygięta, ale skoro jej tak wygodnie... Wreszcie można ją odłożyć do wózka. Niech sobie odpocznie. Aha! Podświadomie chyba wyczuwa zmianę pozycji na horyzontalną, bo gdy tylko legnie poziomo, oczka się otwierają i...
- Łeeeeeeee!
Nie ma mowy o spaniu, uspokoić się też nie da. Trzeba ją podnieść z powrotem do pionu, przytulić. Co robi Młoda? Ano przykłada ponownie główkę, przytula się, zamyka ślepka, wzdycha, wierci nosem w koszuli, sapnie raz czy dwa i po kilku sekundach śpi. Niby głęboko... Ale niech no tylko ktoś spróbuje ją odłożyć - i nie daj Boże jeszcze poziomo ją położyć. Schemat znów ten sam: otwarcie oczek, szybka orientacja w sytuacji, „łeeeeeeee!” i z powrotem na ręce, do pionu, kilka sekund kręcenia się, znów śpi...
A ona może tak bez przerwy – huśtawka. Weź, odłóż, weź, odłóż... Dopóki nie poczuje się na tyle głodna, że już spokojnie nie usiedzi, tylko gromko domaga się jedzenia. Wtedy to już pozostaje wędrówka do mamy i przekazanie bąbla...
I wszystko byłoby we względnym porządku, gdyby nie fakt, że szalejący wokół Daniel ma dziwną manię podbiegania, łapania za nogi, szczypania przy tym oraz gryzienia w...

1. Dumny przedszkolak


- Czy dzisiaj idę do przedszkola? - mniej więcej takimi słowami witał mnie Daniel od kilku dni (co najmniej trzech), natychmiast po otwarciu oczu, mniej więcej około piątej trzydzieści rano.
- Nie, kochanie, dzisiaj jeszcze nie – odpowiadałem niezmordowanie, ziewając szeroko. Kto to bowiem widział, by o tak barbarzyńskiej budzić kogoś i jeszcze domagać się odpowiedzi na pytania. I dodawałem: - Dopiero w czwartek pójdziesz!
No i wreszcie!
- A dzisiaj idę do przedszkola?
- Tak, Daniel, dzisiaj idziemy do przedszkola – potwierdziłem wreszcie, wraz z nadejściem pierwszego września. Również o piątej trzydzieści!
- Hujaaaa! Hujaaaa! - rozdarł się Młody na cały dom.
„Mógłby się wreszcie nauczyć wymawiać Rrrrr” - przemknęło mi przez głowę, gdy czekałem, aż skończy się jego „poranne siku”. - „Strach pomyśleć, co to będzie, jak zacznie swój entuzjazm uzewnętrzniać chociażby na placu zabaw wśród innych dzieci”.
Jakoś tak błyskawicznie się syn ubrał, problemu z nim nie było. Wyprasowana koszulka, eleganckie spodenki, nowiutka czapeczka, w ręku zielony worek na kapcie i z dumą założony plecak! Ot, cały obraz przedszkolaka.
- Jedziemy już? Jedziemy? - dopominał się.
Obejrzany ze wszystkich stron przez babcię, mruknął „czeeeeść!” i usadowił się w samochodzie obok Natalki, która tego dnia wywożona była do drugich dziadków. U nich też świeży przedszkolak z dumą zaprezentował pełen rynsztunek, po czym grzecznie się pożegnał i powędrował z nami (czyli rodzicami), do przedszkola.
Wysoka, niebieska, bogato zdobiona kamienica dokładnie w centrum Starówki zdecydowanie mu się spodobała.
- To tutaj jest przedszkole? - zapytał zadzierając głowę.
- Tak. Wchodzimy.
W szatni, zaraz za wejściem okazało się, że Młody dostał swoją półeczkę, gdzie można schować i powiesić rzeczy, elegancko podpisaną. Chwila moment i przedszkolak gotowy na spotkanie z nową rzeczywistością.
Weszliśmy do pokoju grupy drugiej, gdzie Daniela przydzielono. Ten, ledwo przekroczył próg – zrobił oczy jak spodki...
- Łaaaaał! - wyrwało mu się, gdy dostrzegł rzędy zabawek i tuż koło wejścia duży, plastikowy domek. - Mogę się pobawić?
Dostawszy pozwolenie, nawet się nie obejrzał, tylko pognał do tego domku, zamknął się w nim, wystawiając jedynie przeszczęśliwą, błogo uśmiechniętą buziuchnę.
Jak to w przedszkolu, pierwszego dnia – sporo czasu zajęło omówienie podstawowych spraw z nauczycielką. W międzyczasie Daniel zdążył wyjść z domku, przetestować olbrzymi wóz strażacki, wyjąć zestaw klocków, porozmawiać z dwoma dziewczynkami, jednym chłopcem i ponownie zniknąć w domku wraz ze świeżo poznaną koleżanką. Na nasze „To cześć, Daniuś!” - nawet nie zareagował...
Ponieważ jeszcze do końca tygodnia przebywałem na zasłużonym urlopie, to ja miałem go odebrać po szesnastej. Nie spiesząc się dotarłem o odpowiedniej porze, mocno ciekaw, jaka też będzie reakcja syna na pierwszy dzień w przedszkolu. Wchodzę do sali – bawi się może piątka dzieci, z czego troje przy stoliku. To Daniel i dwie dziewczynki. Rysują coś na zmazywalnej tablicy, przekazując sobie rysik z rąk do rąk. Podchodzę do stolika, patrzę na niego...
- Cześć, Danielek! - rzucam. - Przyszedłem po ciebie, idziemy do domu...
A ten podnosi na mnie oczka jak kotek ze Shreka i cichutkim głosikiem mówi:
- Jeszcze pięć minutek... dobrze? Mogę???
Cóż było robić. Uśmiechnąłem się, zszedłem na dól, zrobiłem rundkę wokół Starówki i po tych kilku minutach wróciłem do przedszkola. Wcisnąłem interkom, podając imię i nazwisko syna i  po chwili w korytarzu rozległo się gromkie:
- Już idę tatooooo! Już idę!!!
No i mam – syna przedszkolaka!!!

0. Zamiast wstępu


To, że ciąg dalszy opisywanych perypetii mej progenitury powstanie – nie ulegało wątpliwości. Tak barwne osobowości jak moje dzieciaki wręcz proszą się o dokumentację. Na pożytek i ku przestrodze przyszłym pokoleniom. I ku uciesze wszystkim...

Minął ponad rok od chwili, gdy wśród nas pojawiła się Natalka, a Daniel został Starszym Bratem. Odpowiedzialność spora, bo teraz to on jest wzorem do naśladowania. Młoda wpatrzona w niego jak w obrazek, a ten odpłaca jej nie mniejszą miłością. I choć wiele się przez te kilkanaście miesięcy wydarzyło, to jednak bardzo mały ułamek z tego został zapisany. Fragmenty te będą przedstawione w kolejnych rozdzialikach pod wspólnym tytułem „Retrospekcja”, jako przerywniki dla chronologicznie opisywanej historii.

W chwili, gdy zaczynamy ciąg dalszy naszej opowieści, Daniel od ponad tygodnia jest radosnym przedszkolakiem. Natalka, skończywszy piętnaście miesięcy, biega po całym domu, krzyczy, piszczy i powoli zaczyna mówić, choć z ogólną komunikacją na poziomie podstawowym nie ma problemu. I jest przekochana!

Zapraszam do lektury... Zaczynajmy..