poniedziałek, 20 lutego 2012

9. Kosmetyczka i filozof


Zdarzyło mi się podczas weekendu na kilka godzin pozostać w domu samemu z dzieciakami. Na szczęście oboje są już w takim wieku, że latać za nimi nie trzeba, pilnować też nie aż tak intensywnie, więc po zaspokojeniu pewnych podstawowych potrzeb – zbudowanie domku z koców, pudełek, tablicy i krzeseł, wysypanie chrupek kukurydzianych do miski w ramach przekąski i przygotowanie butli z kompotem malinowym – mogłem sobie spokojnie zasiąść w fotelu. Zajmując się swoimi sprawami wystarczyło, żebym od czasu do czasu czujnym okiem obserwatora omiatał przestrzeń wokół siebie, nie stwierdzając żadnych większych anomalii.
Do momentu, aż Natalka przechodząc koło mnie w poszukiwaniu kolejnej zabawki, nie zwróciła mojej baczniejszej uwagi. Złapawszy dzwońca pod ramiona, przyjrzałem się dokładnie jej włoskom na skroni...
- Gdzieś ty się tak urządziła? - mruknąłem, próbując odgarnąć lepkie, przyschnięte już nieco pasemka włosów. - Sok? Cukierek? Czy jeszcze coś innego? No, nieważne, chodź, idziemy myć włoski.
- Woski! Dziemy! Myć! - zagulgała radośnie Młoda i pierwsza pogoniła w kierunku łazienki. Tam po krótkiej chwili ochlapywania bocznej części głowy wodą, jako tako doprowadziliśmy włosy do porządku i energicznie wytarłszy ręcznikiem – wróciliśmy do pokoju.
Pobyt w łazience, choćby krótki, jak wiadomo z niepisanych praw absurdalnego życia, wzmaga odczuwanie potrzeb fizjologicznych. Tak i ja „przyciśnięty” szumem spływającej wody do mycia i pobytem w tym pomieszczeniu, poczułem potrzebę udania się tam na chwilę. Przykazałem więc Danielowi uważnie pilnować siostry i wyszedłem.
Nie było mnie góra pięć minut. Po powrocie do pokoju ujrzałem radosną mordkę najmłodszej latorośli, lecącą w moim kierunku.
- Woski! Myłam! Ja! - gromko obwieściła mi puchnąca z dumy Natalka.
- Tak, umyliśmy wcześniej włoski – potwierdziłem.
- Nie! Nie! Woski! Myłam! Ja! Tejaś! - powtórzyła z uporem i poklepała się po główce.
Dopiero wtedy zauważyłem, że po czuprynie spływa jakaś bliżej nieokreślona pianka. Dotknąłem – lepiło się jak cholera. Ale konsystencji nie rozpoznałem... Ani tym bardziej zapachu. Mocno dziwny był.
- Czym te włoski myłaś? - zapytałem bezwiednie, próbując pozbyć się mazi z palców.
- Upą! - dumnie miauknęła Natalina.
- Upą... upą... - odrzuciłem pierwsze nasuwające się skojarzenie i przywołałem drugie, po czym wywiad przeniosłem na syna: - Daniel! Jaką to zupą ona sobie włosy umyła???
- Tata, wiesz... - Młody wygramolił się zza zwału pudełek otulonych kocami. - Natalka wlała kompot do miski z chrupkami i wymieszała. Zrobiła zupę...
I tym sposobem nałożyła sobie na włosy odżywkę kukurydziano-malinową...
Kosmetyczka, kurczę...

A parę dni później chyba jakoś chciała sobie u ojca zaplusować, bo trzykrotnie na pytanie „Natka, kto jest śliczny?” odpowiadała niezmiennie i z pełnym przekonaniem:
- Tatuś!!!
Oczywiście zazdrość to wzbudzało i Mama w pewnym momencie zaczęła podpowiadać:
- Mama, powiedz, że mama! - rozlegał się teatralny szept.
- Mamo, jak chcesz być śliczna – wtrącił się w sytuację mój słynący z niebanalnego wyczucia sytuacji i taktu syn – to musisz mieć kolczyki w uszach!
- Jak to?
- Bo jesteś dziewczyną, a dziewczyny, jak chcą ładnie wyglądać, to muszą mieć kolczyki w uszach – cierpliwie powtórzył Daniel.
- Ale dlaczego?
A Daniel, trzymając rączki skrzyżowane na piersi, patrząc przed siebie, nonszalancko wypala:
- Bo taki jest świat!!!
Filozof, kurczę...

1 komentarz: