środa, 25 kwietnia 2012

19. Dialogi na cztery nogi

...czyli dzieciaków różne odzywki
Spotykamy sąsiada, który na spacer wyszedł z psem. Daniel przygląda się czworonogowi, przygląda...
- Fajny piesek, co? - zagaja sąsiad.
- Nooooo - potwierdza Młody. - A ja widziałem suczkę!
Po czym dodaje gwoli wyjaśnienia:
- To też taki pies, tyle że z cyckami!!!

Idziemy sobie dróżką w ramach spacerku, ja i moje dwie pociechy, Daniel biega w tę i z powrotem, to bliżej, to dalej, Natalka względnie grzecznie przy moim boku, co jakiś czas pstrykam fotki. W pewnym momencie córcia, zadzierając głowinę, mówi do mnie:
- Jąćkę mi daj!
- Zaraz, Tusia, tylko schowam aparat – odpowiadam, mocując się z zamkiem torby.
- Jąćkę daj!
- Chwilka, niunia, za momencik.
- Jąćki nie cieś dać – wzdycha mi przeciągle dziecko, po czym dodaje półgłosem pod noskiem: - to pójdę siama...
I nie oglądając się więcej na mnie maszeruje przed siebie...

Odprowadzam Daniela do przedszkola. Standardowy rytuał – rozbiera się, zakłada skarpetki, w międzyczasie ze trzy razy jego uwaga skupia się na czymś innym. A tego akurat dnia wybitnie rozkojarzony, bo za jego plecami rozbiera się Monika – największa przedszkolna sympatia i stały obiekt rozmów na temat przedszkola.
- Monika, zaczekasz na mnie i pójdziemy razem? - proponuje Daniel, wychylając się przez szafki.
- Nie, ja już idę sama – pada odpowiedź.
Młody przyjmuje to z powagą, ale jego ruchy stają się zauważalnie szybsze. W końcu jest gotowy i tylko chwilę później niż Monika wychodzimy z szatni.
- Tato, teraz trzy buziaki i trzy przytulenia – komenderuje syn, więc posłusznie klękam, żeby móc go przytulić.
Daniel jednak zauważa, że Monika jest już na schodach na półpiętrze, w związku z czym słyszę:
- Tylko jeden dzióbek!
Całuje mnie szybko w policzek i wyrywa do przodu po schodach, nawet się nie oglądając za siebie.

Oglądamy razem bajkę. Ja i dzieciaki. Siedzę w środku, oni po bokach. Jedno i drugie się wtula, pora późna, więc oczka im się kleją. Nagle Daniel półsennym głosem odzywa się:
- Tato, kocham cię...
- Nie! - reaguje gwałtownie Natalka, zanim zdążę cokolwiek powiedzieć. - Nie kochaś ty! Nie! Mój tatuś! Ja kocham!
I bach! Przewalając się przeze mnie, trzepie Młodego po nogach.
- Natalko – łagodzę sytuację. - Daniel mnie kocha i ty mnie kochasz, a ja was kocham, bo oboje jesteście moje cudowne dzieciaki, a ja jestem i Daniela tatuś i twój tatuś...
- Ahaaaaaa – kiwa głową z powagą Młoda. - Niejku, kochać mozieś... Twój tatuś teś...

Od jakiegoś czasu Natalka wojownicza coraz bardziej się robi i pierwsza w stronę brata gniewną pięść wyciąga. A to uderzy, a to szczypnie, a to za włosy pociągnie, ot, co jej do głowy przyjdzie. Impulsywna strasznie i zdecydowanie preferuje w kłótni argument siły zamiast siły argumentu. Oczywiście trzeba ją upominać, „kary” nakładać, jak siedzenie w odosobnieniu przez dwie minutki czy inne ograniczenia. Ale ostatnio...
- Tatooooo! A ona mnie szczypnęła!!!
- Natka! Proszę w tej chwili przestać szczypać Daniela! Nie wolno!!!
- Tatooooo! Znowu mnie uszczypnęła!
- Natalka, jesteś niegrzeczna! Będziesz mieć karę. Nie wolno szczypać!
- Tatoooooooo!
A Młoda, po trzecim uszczypnięciu, nic sobie nie robiąc z wcześniejszych napomnień, z cwaniackim uśmiechem wędruje do stolika w drugim końcu pokoju, siada na nim i patrząc mi prosto w oczy bezczelnie oznajmia:
- Kaję mam!!!

środa, 18 kwietnia 2012

18. Ściemniacz


Obiad naszykowany. Młodemu pod nos podsunięty zestawik warzyw, który względnie lubi. Ziemniaki, papryka, kukurydza, fasolka, brokuły, inne takie tzw. zdrowe rzeczy, do tego wkrojone plasterki paróweczki, jako że normalnej kiełbaski nie tknie nawet przymierając głodem. Ten się krzywi, przygląda krytycznie talerzykowi, po czym oznajmia z niezadowoleniem:
- Skwarków nie chcę! Nie będę jeść!
- Jakich znów skwarków? - robię wielkie oczy. - Gdzie ty tu, niuniu, skwarki masz???
- O tu, o! - pokazuje palcem.
Pochylam się, patrzę, wiem, że czegoś takiego na pewno nie było.
- To pieczarki są, Danielku – objaśniam cierpliwie. - Przecież lubisz pieczarki.
- To skwarki! Skwarki! Nie będę ich jadł! - upiera się drań i delikatnie, coby przypadkiem choć kawałek na widelczyku nie został, sukcesywnie wybiera poszczególne kawałki grzybów.
- Dobra – kapituluję. - To jedz bez tego...
- Ziemniaczki niedobre – mendzi dalej.
- Jak niedobre? Takie same jak zawsze!
- Niedobre! Niedobre! Nie chcę jeść... Paróweczkę zjem!
- No to jedz, nie gadaj... Jedz, co chcesz... - macham ręką z rezygnacją.
Daniel podchodzi do jedzenia jak pies do jeża, dłubie widelcem w warzywach, przekłada z miejsca na miejsca, z rzadka jedynie podnosząc cokolwiek do buzi.
- Jedz, człowieku, nie módl się nad tym! - powoli tracę cierpliwość. - Patrz, Natalka je, nie wybrzydza, my już zjedliśmy, tylko ty się z tym bawisz nie wiadomo po co...
- Pomożesz mi? - pyta, wznosząc oczy do góry. - Pokarmisz mnie?
- Żartujesz, chłopie??? Cztery lata masz, w przedszkolu jesz sam, a tutaj chcesz, żeby cię karmić? Naprawdę, proszę cię, nie przesadzaj... Masz zdrową rączkę, możesz jeść i jesteś starszy od Natki, która sama wsuwa i nie marudzi.
Daniel ponury wzrok wbija w talerz, usta w podkówkę i dalej grzebie bez celu w talerzu.
- Jak nie chcesz jeść, to i deserku nie będzie – próbuję ostatniej deski ratunku.
- No dobra, to zjem – z miną cierpiętnika syn przełyka jednego ziemniaczka i wybiera pojedyncze kawałki marchewki do pogryzienia. - Nie chcę już. Rączka mi się zmęczyła. Nie mam siły.
I co z takim zrobić? Nie wepchnę przecież obiadu siłą do gardła.
- Nie to nie! - podsumowuję i zabieram mu talerz. - Teraz jemy deser! Chcesz?
- Taaaaaak! - oczy jak spodki, pełne radosnego oczekiwania.
Przynoszę więc z lodówki dwubarwną galaretkę, z górą bitej śmietany, obficie posypaną czekoladą. Młody łapie za swój pucharek i zaczyna wsuwać, aż mu się uszy trzęsą...
- Jakoś tak do tego deserku to pomocy nie potrzebujesz – stwierdzam kąśliwie.
- Nie – zapewnia mnie Daniel, między jednym przełykiem a drugim.
- I rączka ci lata bez przerwy, nie męczy się.
- Mam siłę!
- No tak, synu, mogłem się tego spodziewać. Mogłem się tego spodziewać – mruczę jak mantrę.
Tymczasem Junior, wciągnąwszy swoją porcję w rekordowym czasie, rozgląda się z cwaniackim błyskiem w oku po pokoju.
- Mamo, mamo! - woła. - Mogę pokarmić Natalkę?
Po czym podaje deserek Natalce, skwapliwie oblizując z łyżeczki pozostające na niej resztki.
- Jakoś na deser to miejsce masz – komentuję zgryźliwie.
- Mam!
Ściemniacz, kurczę blade!!!

środa, 11 kwietnia 2012

17. Mój ci on!


Wieczór, potomstwo czyste, pachnące, przebrane w piżamki, legło na łóżku, żeby zakończyć kolejny pełen wrażeń dzień. Tylko że o spokojnym zasypianiu to pomarzyć sobie można. Przecież to nie może się obejść bez machania zabawkami (jedno chce spać ze słoniem, drugie z tygrysem, za chwilę im się odmienia i walczą o to, kto co ma trzymać!), gadania do siebie, przykrywania się, za chwilę odkrywania, itd. itp.

Młoda wierci się – a to ręce w górze, a to tyłek, a to na jednym boku, to znów na drugim, coś tam gada do tygryska szeptem, za chwilę wykrzykuje coś na pełne gardło, generalnie – nie kroi się spanie.

- Nati! Weź się w końcu ogarnij i śpij! - upominam ostro. - Późno już, ciemno za oknem, trzeba spać.
- Dobzie! - zgadza się uczynnie córka i obraca na drugi boki, niby że śpi.

Ale w tym momencie Daniel z kolei zaczyna wymachiwać słoniem i coś tam dziamolić.

- Młody! - cierpliwość mi się kończy. - Teraz ty? Ciebie mam teraz uspokajać???
- Mój Niejek! - gwałtownie podrywa się Tuśka. - Nie kajaj! Mój ciszek! Nie wono!
- Co nie wolno? Co nie wolno? - kłócę się z nią. - Rozrabia to go uspokajam!
- Mój ciszek! - dobitnie powtarza Młoda. - Nie kajaj! Nie wono!!!

No, adwokat diabła, jak nic!!!

wtorek, 10 kwietnia 2012

16. Zakupy - rzecz ciekawa


Jakoś tak w międzyczasie Daniel skończył cztery lata. Nie znaczy to, że nie odnotowaliśmy tego faktu, owszem, był duży tort czekoladowy, był też prezent. Początkowo miał to być jakiś sporych rozmiarów Zygzak McQueen i nawet do niektórych modeli Danielowi się już łapki wyciągały w sklepie, ale założenie było takie, że przed ostateczną decyzją obejdziemy wszystkie półki z zabawkami. I niemal pod sam koniec przeglądania asortymentu Młodemu oczka się rozświetliły, a buzia rozwarła na podobieństwo dorastającego hipopotama.
- Tatooooo – przeciągnął mocno słowo szarpiąc mnie za rękaw. - Nie chcę Zygzaka, chcę to!!!
Patrzę na półkę, patrzę i nie widzę nic specjalnego.
- Co takiego konkretnie chcesz, synu? - pytam mało inteligentnie.
- Zwierzątka!!! - i palec wskazuje właściwe miejsce. A tam, na półce, wykonane z miękkiej gumy, całkiem realnie oddane, przykłady afrykańskiej fauny. Ponieważ nie mogło być tak, że jedno kupujemy, a drugiego nie, ostatecznie wzięliśmy cztery sztuki: tygrysa, lwa, słonia i żyrafę. Młody, przeszczęśliwy, tuląc mini zoo do piersi, wszystkim dookoła się chwalił, czy tego chcieli, czy nie:
- A ja mam urodziny! I cztery lata mam! I zwierzęta mam na prezent!!!
- A ja? A mi? Ja teśśśś! Dziny mam! Teś! - wtórowała mu na cały sklep Natalka.
- Ty nie masz urodzin, dopiero za dwa miesiące – tłumaczyło się cierpliwie małej rozrabiace.
Ale żeby tak całkiem poszkodowana nie była – widział bowiem ktoś, żeby jednemu dziecku kupować coś, a drugie spokojnie to zaakceptowało? - dostała też drobny upominek. Tabliczkę do rysowania, po której mazać można rysikiem magnetycznym, a potem się to wszystko jednym ruchem czyści. Zadowolona maksymalnie – gdyby nie uszy, to uśmiech szczęścia byłby dookoła głowy.

Trzeba jednak przyznać, że Natka sytuację wykorzystać umie i na swoje obróci raz dwa. Jesteśmy w sklepie tylko z nią, Młody został u babci, więc szybciej to wszystko da się załatwić niż z dwójką maluchów, z których każde w inną stronę lecieć pragnie, a żadne w wózku już siedzieć nie ma zamiaru. Względnie sprawnie więc robi się zakupy, ale pod koniec Młoda wyraźnie już zmęczona, ma dosyć i niezadowolenie z konieczności odstania swego w kolejce, wyrażać zaczęła.
- Chodź na ręce, wredoto – mówię – może ci się co odmieni.
Natalka na rękach u mnie zaczyna kręcić głową na wszystkie strony i nadal pokwękuje z niezadowoleniem.
- Uspokój się, bo w końcu kary się doczekasz – obiecuję.
- Ziaka! Tam! Dasz? Kupisz ziaka??? - świergoli nagle Młoda i palcem wskazuje na półkę przy kasie, gdzie dumnie prezentowały się kolorowe kule Chupa-Chups.
- Kupię ci tego lizaka – kapituluję – ale masz być grzeczna!
- Dobzie... Ziećna bedem! Ziaka kup!
Po czym zaraz po nabiciu lizaka na kasę, wpycha sobie go w buźkę i nagle zamiast rozdartego, zmęczonego dziecka, mamy ukontentowane, cichutkie maleństwo, z cwaniackim uśmiechem w kąciku ust.

Tuż przed wyjazdem na zakupy moja córka przychodzi do mnie i podsuwa mi pod oczy długaśną kartkę papieru, zagryzmoloną długopisem z dwóch stron.
- Obać tato! - pada polecenie.
Biorę do rąk, oglądam, obracam na wszystkie strony.
- Noooo, ładne gryzmołki, ładne... A co to jest???
- Kupów! Lita! Kupów! Siałam ja!!!
- Lista zakupów??? Ty pisałaś??? - domyślnie rozwiązuję zagadkę. - To całkiem spora ci ta lista wyszła. A co takiego ważnego musimy kupić?
- Mjeko! - poważnie i dobitnie odpowiada Młoda.
- Mleko? Córcia, przecież w lodówce stoją trzy butelki mleka. Po co nam jeszcze?
- Moje mjeko! Moje! - uświadamia mnie Natka. - Nie mam mjeka! Moje kupić!
- Aaaa... no chyba że tak – kiwam głową ze zrozumieniem. - Tu masz rację. Faktycznie twoje mleko się powoli kończy. Kupimy twoje mleko zatem.
- Tak. Siupej! - po czym wychodzi z pokoju, żeby się ubierać.
I tak się tylko zastanawiam – skąd ona wiedziała, że jej mleko już na wykończeniu? Wróżka jaka, czy co???

środa, 4 kwietnia 2012

15. Zołza i cwaniak


Młoda przekorna się robi. Myślałby kto, że taki słodki aniołeczek, który mruży oczka i się uśmiecha przeuroczo, może mieć diabełka za skórą. Bezczelna się zrobiła, a udawać krzywdę potrafi na zawołanie. Niejeden mógłby się od niej uczyć.
Wsuwają dzieciaki w samochodzie coś dobrego. Daniel pochłonął swoje i siedzi zadowolony, Natalka ciapie powoli. Mniej więcej po zjedzeniu dwóch trzecich smakołyku gromkim głosem obwieszcza:
- Nie ciem juś! - i wyciąga do mnie rączkę, żeby od niej zabrać.
- Ja zjem! Ja zjem! - włącza się Młody.
- Natka, daj Danielkowi, niech sobie zje – mówię więc.
- Nie dam! Nie dam! Niejkowi nie! - protestuje żywiołowo Natalka.
- Będziesz jeszcze jeść? - dziwię się.
- Nie ciem jeść! Nie ciem!
- No to oddaj mi – wzdycham z rezygnacją i przejmuję przysmak od niej, po czym przekazuję go Danielowi, który połyka pozostałą resztkę z ukontentowaniem.
Na twarzy Natki wykwita podkówka, oczy wypełniają się łzami, a płaczliwy głosik oznajmia całemu światu:
- Zjadł miiiiiiii... - i żałość spływa w dół.
No, zołza, no...!

Zołza ta jest obecnie na etapie „a cego?”, „a cemu?” i z uporem maniaka powtarza to przy każdej nadarzającej się okazji.
- Natalka, posprzątaj zabawki!
- A cemu?
- Bo późno jest i zaraz idziesz się myć!
- A cego?
- Bo spać już trzeba!
- A cego?
- Bo grzeczne dzieci o tej porze śpią!
- A cemu?
- Bo tak i już!
- Cemu?
- Cemu, cemu! - tracę cierpliwość. - Bo nie ma dżemu!!!
- A cego???
Ręce opadają...

Nie tylko cierpliwość trzeba mieć. Wyobraźnię, zdolność kojarzenia i wiele innych cech, gdy się ma takie dzieciaki jak nasze. Daniel też zaczyna kombinować...
Jedziemy sobie z nim w samochodzie, Młody piskliwym głosikiem zaczyna:
- Mamoooo!
- Słucham, synku?
- Ale to nie synek, to córeczka, Natalka!!!
- Jak to córeczka?
- Córeczka... Nie ma Danielka, to ja, Natalka...
- Ściemniasz, synu – Mama odwraca głowę i patrzy prosto na Młodego. - Widzę przecież, że to nie Natalka, tylko Daniel!
- Mamooooo – ton błagalny, oczka jak u kota ze Shreka – a możesz się nabrać, że to Natalka? Proooooszęęęę....
Chyba można się nabrać... raz na jakiś czas...