poniedziałek, 26 marca 2012

14. Lustereczko, powiedz przecie...


Wieczór, powolne przysypianie, Natalka z jednej strony, Daniel z drugiej, ja w środku. Syn już prawie śpi, wyraźnie słyszę, jak mu się oddech wyrównuje. Nagle Młoda teatralnym szeptem, wtulając się we mnie, pyta:
- Jąćki lićne mam?
- Tak, rączki masz śliczne – potwierdzam.
- Buzię lićną mam?
- Tak...
- Nóki lićne mam?
- Masz śliczne nóżki!
- Lićki lićne teś?
- Tak, policzki też...
- Oka lićne?
- Tak, oczka też śliczne masz... śpij wreszcie!
Na to Daniel, zaspanym głosem podsumowuje nasz dialog:
- A ja to wszystko mam śliczne i już!!!

Wieczorne mycie. Natalka upaprana jak nieboskie stworzenie, próbujemy doszorować zarówno rączki jak i buziuchnę, która ma na sobie wszystko, co tylko berbeć niespełna dwuletni potrafi sobie na niej rozciapać. Myjemy, mydlimy, trzemy, spłukujemy, w końcu jako tako zaczynam się dopatrywać znajomych rysów twarzy mojej córki. Szybkie przenosiny pod ręcznik i się wycieramy, a w międzyczasie do łazienki wszedł Daniel i stanął sobie cichutko z boczku, obserwując nasze poczynania.
- No! - podsumowuję parę minut intensywnego wysiłku. - Jesteś teraz, brzdącu, czysta i śliczna!
Na to Daniel spokojnym, obojętnym tonem, od niechcenia mruczy:
- A i tak ja jestem najśliczniejszy!

Za to rano, gdy ma włączonego „niechcieja”, zdarza się i tak:
- Daniel! Idź do taty do pokoju – pada polecenie ze strony Mamy.
- …
- Daniel! Prosiłam, żebyś poszedł do taty!
- …
- Daniel! Marsz do taty! Ale już!!!
Młody wbija wzrok w podłogę, wlecze się, powłócząc noga za nogą i mruczy do siebie pod nosem, pełen urażonej godności:
- Traktuje mnie jak małe dziecko!!!

niedziela, 25 marca 2012

13. Rodzeństwo doskonałe?


U Natalki poziom komunikacji werbalnej (niewerbalnej zresztą też) w ostatnim czasie zdecydowanie wzrósł, tak więc stała się możliwa większa kooperacja między nią a starszym bratem. Głównie to Daniel wiedzie prym w „ustalaniu” wszelkich rzeczy, „namawianiu się” itd. itp. Ale współpraca jest. Czasami...

- Natalka, oglądamy chłopczyka z małpkami? - pyta Daniel.
- Nie ciem! Nie ciem! - protestuje Młoda.
- A co w takim razie obejrzymy?
- Lewa! Lewa! - dopomina się.
- Tatooooo! Króla Lwa będziemy oglądać, dobrze???
No dobra, skoro się dogadali, to niech mają. Zgodnie zasiadają zatem w fotelu, oczka wlepione w ekran i jazda z seansem.

Często jednak w ostatnich dniach zdarza się, że dzieciaki rezygnują z oglądanej bajki, na rzecz tej czytanej. Daniel przychodzi i poważnym głosem oznajmia, że dzisiaj nie będą oglądać, tylko chcą, żeby im dłuższą bajkę poczytać. Powód do radości i dumy – dziecko samo z siebie woli bajkę czytaną. Nie ma sprawy, myje się brzdące, upaprane nieziemsko po całym dniu szaleństw (nawet jeśli doczyszczane w międzyczasie), przebiera w coś, co w danym dniu pełni funkcję piżamki, kładzie się towarzystwo do łóżka, włącza lampkę, bierze książkę do ręki...
- To o czym dzisiaj czytamy? - zadaję standardowe pytanie. - Może o piesku? Albo o lisku? O białym wróblu?
- Nie, nie, nie, nie, nie!!! - kolejne protesty padają to z jednego to drugiego gardziołka, w końcu Daniel decyduje: - O smoku czytaj! I babie!
- Moku! Moku! Ciem! - wtóruje mu Natalka.
Wybrane, to wybrane, otwieram książkę na żądanej bajce, opowiadającej o smoku i wrednej góralce (swoją drogą nie wiedzieć czemu Młody upodobał sobie akurat tę opowiastkę i kilka razy w tygodniu trzeba ją czytać!) i zaczynamy lekturę.
- Natalka, ja zaraz przestanę czytać – oznajmiam, gdy widzę, jak ta kotłuje się na Danielu i okłada go piąstką. - W tej chwili proszę się ładnie położyć i słuchać!
- Niejkiem bawię się! - odpowiada mi toto z miną niewiniątka, robiąc słodkie oczka, ale układając się porządnie w łóżeczku. Na jakieś trzy minuty, bo potem znów rączka – ŁUP! - w stronę ramienia brata!

Zadziorna się zrobiła, to trzeba przyznać. Nie wiadomo skąd jej się to bierze, ale potrafi ot tak, z niczego podejść i strzelić Daniela a to w plecy, a to po ręce, a to po głowie poklepać. Upominana i karana (stosownie do wieku – dwie minutki siedzenia na krzesełku) robi niewinne oczka i rechocze przy tym jak nawiedzona.
- Tatooooo! A ona znowu mnie bije!!! - rozlega się żałosne zawodzenie!
- A ty co zrobiłeś? - pytam zwyczajowo.
- Oddałem jej!
- No to jesteście kwita i się nie skarż! - po czym wracam do aktualnie wykonywanego zajęcia.
A co? Niech swoje konflikty rozwiązują między sobą. Potrafią nawiązać dialog, potrafią się dogadywać, gdy chodzi o bajkę, czekoladki czy zabawę (czasami!), to niech i kwestie sporne załatwiają bez mojego udziału.
Dopóki się krew nie poleje... niech się dogadują sami...

niedziela, 11 marca 2012

12. Sprawy łóżkowe


Z zasypianiem to już od pewnego czasu moje dzieci problemu nie mają. No, prawie, bo nadal jest to etap typu „tata, połóż się”, co oznacza, że ja ląduję na środku łóżka, dzieciaki po obu stronach, przytulają się, potem zwyczajowe „dobranoc”, gasimy światło i po kilku obrotach w jedną lub w drugą stronę, śpią snem sprawiedliwie wymęczonych. I – co ciekawe – względnie wcześnie, bo przed godziną dziewiątą. Problem pojawia się w momencie, gdy i mnie to „sprawiedliwe wymęczenie” dopada i zasypiam razem z nimi. Wtedy już budzę się zazwyczaj tylko po to, by się umyć, przebrać i ponownie paść na wyrko.

Pewnego wieczoru, przed pójściem spać, Daniel miał jeszcze poćwiczyć wymowę „l”, bo zbliżają mu się cztery latka i to już powinien umieć. Od kilku dni powtarzaliśmy wspólnie, jak się języczek w buzi powinien układać i nawet od czasu do czasu właściwa głoska mu wychodziła.
- Daniel, no to jeszcze raz dzisiaj, zanim zaśniesz – padła komenda. - Języczek do góry dotyka za ząbkami i mówisz: „la-la-la-la-la”...
Młody otworzył usta, nabrał powietrza...
… i po chwili je wypuścił.
- Nie! Dzisiaj nie! - stwierdził dobitnie. - Idę już spać i to mi się wyłączyło!!!

A co do wstawania rano, to dziwnie jakoś tak się to układa, że na tygodniu dzieciaki, kiedy trzeba się do przedszkola zbierać, to spałyby i spały. Nie obudzą się wcześniej, zawsze trzeba je – w miarę delikatnie – budzić, choć człowiek miałby ochotę po prostu złapać za ramiona, potrząsnąć porządnie i wrzasnąć coś w stylu: „Wstawaj wreszcie, ja już od pół godziny na nogach!” Wiadomo jednak, małe, to i delikatnie trzeba, na potrząsanie i wrzaski przyjdzie pewnie czas w okresie buntu nastoletniego – przynajmniej będzie usprawiedliwienie. Na razie jednak to jest delikatne „Danielku, wstajemy, Natka – pora do przedszkola”. Z samą pobudką na szczęście nie ma zbyt wielkiego problemu, choć zdarzają się dni, gdy potomstwo ledwo rozbudzone maksymalnie marudne się staje.

Czemu jednak, ja się pytam, w weekendy, kiedy to spieszyć się nie trzeba, gdy niby jest tyle czasu, można byłoby pospać, jedno z drugim ślepia otwiera już przed szóstą? A na sugestie poleżenia jeszcze chwilkę reaguje dosadnym protestem w postaci skoków na brzuchu, przewalania się z jednej strony łóżka na drugą, deptania gdzie się tylko da? W taki poranek, po całym tygodniu pracy w człowieku budzą się mordercze instynkty względem nieświadomych niczego dzieci...

I właśnie jeden z takich wczesnych weekendowych poranków. Dzieciaki, niby w pełni już rozbudzone, latają z jednego końca łóżka na drugi, dokazują, przewalają się. Przekrzykują wzajemnie. A my ich.
- Idę robić śniadanko, maluchy – woła mama. - Natalka, co chcesz na śniadanie?
- Mjeeekoooo! - rozdziera się młoda.
- Tylko mleko?
- Mjeeekoooo! Tyyykoooo!
- A Ty, Danielku? Co będziesz jadł?
- Jaaaaa – zastanawia się Młody, wyhamowując nieco harce. - Ja... nie wiem! Jak już wstanę, to powiem, bo mi się wtedy rozumek obudzi!!!

sobota, 3 marca 2012

11. Rozmówki w samochodzie


Jak to dobrze, że czasy, kiedy trzeba było ostro  kombinować, by zająć w jakikolwiek sposób podróżujące na tylnych siedzeniach potomstwo już minął. Teraz oboje są na tyle wyrośnięci, że można z nimi konwersować nie odwracając głowy, a nierzadko nawet odpuścić sobie wszelki udział w dyskusji pozwalając, by maluchy same między sobą poprowadziły dialog. I te rozmowy w samochodzie czasami naprawdę dziwny obrót przybierają...

- Tato, tato, zobacz! - drze się Daniel. - Widzę gwiazdkę spadającą...
- Synu, to nie gwiazdka – studzę jego entuzjazm. - To samolot leci. Widzisz? Ślad jest widoczny.
- Nie, nie samolot, gwiazdka spada! - upiera się Młody.
- Niejek! Nie! Nie gwiaka! Mojot! - z pełnym przekonaniem w dyskusję włącza się Natalka. Co najciekawsze – siedzi po drugiej stronie i nawet kawałka obiektu naszej rozmowy zobaczyć nie może!

- Porobimy sobie żarciki? - proponuje w pewnym momencie Daniel.
- Dobrze, a na jaki temat?
- Wymyślamy coś na głowie!
- Dobrze, synu, zaczynaj!
- Widzę na taty głowie... dużego robala!
- Zdejmij go, zdejmij! - wołam, udając, że strząsam z włosów robaka. Po czym podejmuję temat: - Widzę na głowie Danielka żółwia!
- Dużego, czy małego? - dopytuje się Młody.
- Małego – precyzuję.
- Aaaa... to dobrze, nie jest ciężki.
- Danielku, ale może go zrzuć z głowy – proponuje Mama.
- Nieeee. Już uciekł...
Szybki skubaniec!

- Jak będę dużyyyy – zaczyna Daniel – toooo... to przywiozę Natalce słonia przytulankę!
- A mi??? - reaguje od razu Mama.
- Tobie przywiozę... drugi telefon.
- Tacie coś też przywieziesz?
- Tacie przywiozę... tacie przywiozę... Tato! Co byś chciał?
- Ze mną, synu, prosto – śmieję się. - Kupisz mi jakąś grę i wystarczy!
- No dobrze... - podsumowuje moje planujące przyszłość dziecko. - To najpierw pójdę do sklepu z grami, potem kupię Natalce przytulankę, a mamie drugi telefon... - chwila przerwy, po czym konkluzja końcowa. - I będzie po sprawie!!!

Nooo... faktycznie...