sobota, 18 lutego 2012

5. Przedszkolak sobie radzi


Daniel, odkąd poszedł do przedszkola, przyjmuje generalnie postawę „fajnie było, ale nie chce mi się o tym gadać”. Taka jest jego odpowiedź na większość pytań typu: „jak było w przedszkolu”. I żadne starania nie pomogą, jak nie chce mu się o tym gadać, to nic się z niego nie wyciągnie. Ale od czasu do czasu opowie coś sam z siebie, stąd wiemy, że zajęcia dodatkowe mu się podobają, że obiady mu smakują, że sypia trochę po obiedzie itd. itp. Od jakiegoś czasu natomiast w jego półsłówkach na temat przedszkola pierwsze skrzypce gra niejaka Monika. Jak się dowiedzieliśmy, metodą żmudnego i wielodniowego wypytywania, Monika jest koleżanką z tej samej grupy, z którą Młody się bawi i z którą często rozmawia. I tyle, żadnych szczegółów więcej. Ale Monika jest najważniejsza i koniec.
I pewnego popołudnia syn do mnie podchodzi i z dumą mówi:
- A wiesz, jak się Tosia nazywa? Tosia Gójecka!
- Tosia, Tosia... - kręcę głową. - Jaka Tosia?
- No Tosia i już – jakby ta odpowiedź wszystko załatwiała.
- Koleżanka z przedszkola, tak? - pytam domyślnie.
- Nieeee! No co ty? - dziwi się ostentacyjnie syn. - Koleżanka z przedszkola to Monika, a Tosia to po prostu dzieciak z tej samej grupy!
Ot i wyjaśnienie...
A z samą Moniką wiąże się też kolejna historia. Odprowadzam Daniela do przedszkola. Nie dość, że późno i wiem, że nie zdążę już punktualnie do pracy, to jeszcze zimno jak cholera. No, ale dzielnie kroczymy przez uliczki i w końcu lądujemy w przedszkolnej szatni. Młody przebiera się w ciuchy nieco lżejsze, bo w przedszkolu naprawdę bardzo ciepło, a w pewnym momencie pochyla się do mnie i konspiracyjnie na ucho szepcze:
- Zobacz, tam z tyłu... to Monika!!!
Monika, jak wiadomo z definicji powyżej, to koleżanka z przedszkola. Pierwsza znana nam z imienia w opowieściach Daniela i główna bohaterka jego relacji z przedszkola, jeśli już takie się zdarzą. Oglądam się więc z ciekawością za siebie i widzę fajną, blond dziewczynkę, elegancko ubraną, w asyście mamy. Jedno do drugiego się uśmiecha, choć słowa nie powiedzą, kiwają sobie głowami, lekko mrużą oczy. Uśmiechy takie dwuznaczne raczej. Widoczne pełne porozumienie...
Cóż... Mój syn zawsze „czaruś” był i jak widać, doskonale sobie z tym radzi. Kto wie, może niedługo usłyszymy o „nazeconej”???

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz